Decyzja

Dlaczego nie? Nasz przyjaciel zainteresował się możliwością inwestowania na Zanzibarze. Ale zastrzegł – ja nie chcę się w to angażować osobiście ponad niezbędne minimum. Potrzebuję do tego ludzi. Padło na nas (i szczerze mówiąc, tak to sobie wyobrażaliśmy).  Zaczęły się rozmowy, ustalanie szczegółów kolejnego wyjazdu. A przed nami stanęło widmo decyzji – czy jesteśmy w stanie zostawić wszystko, dobrą pracę, dom, rodziny i wyjechać w dzicz? Jak nauczycielka matematyki i dyrektor Pałacu Wojanów odnajdą się w nowych warunkach? Jak to będzie, czy damy sobie radę, czy nie będziemy tęsknić? To już nie były marzenia przy drineczku z palemką. Podczas drugiego wyjazdu na Zanzibar, tym razem wspólnie w naszym przyjacielem inwestorem – okazało się, że hotel, o którym myśleliśmy nie ma uregulowanych do końca spraw związanych z dzierżawą gruntu od lokalnego właściciela i propozycja upadła. Ale, zupełnie niespodziewanie, pojawiła się druga możliwość  – wejście w spółkę i budowa nowego hotelu. Nasz przyjaciel, zauroczony Zanzibarem, dał się uwieść i klamka zapadła – zaczęliśmy przygotowywać się do przenosin, które nastąpiły w sierpniu 2015 roku.


Czy wiecie, że...(1)

...główną atrakcją Prison Island nie jest więzienie, ale gigantyczne żółwie, które dokładnie 100 lat temu trafiły na Zanzibar, jako podarunek brytyjskiego gubernatora Seszeli. Na wyspę trafiły tylko 4 sztuki, ale w 1955 było ich już 200. Niestety na skutek licznych kradzieży na sprzedaż oraz dla pozyskania mięsa, ich pogłowie zmniejszyło się do 7 sztuk w 1996. W celu odbudowania stada sprowadzono w tym właśnie roku kolejne 80 żółwi. W tej chwili, jako główna atrakcja wyspy, są pilnie strzeżone i otoczone opieką.


Hotel All Inclusive i biuro podróży

Trafiliśmy do 5* hotelu – obejdzie się bez reklamy – w Pwani Mchangani. Piękne miejsce prowadzone przez hinduskich managerów.  Jedzenie bardzo smaczne, napoje zimne (co nie zawsze jest na Zanzibarze oczywiste – czasami lodówki nie dają rady), czysta plaża, bardzo ładny i zadbany ogród, piękne baseny. Codziennie podczas kolacji jakieś występy. Miło, bezpiecznie, czysto i trochę nudno. Naszą grupę zebrał nasz przyjaciel Marek, ale pojechaliśmy na te wakacje z jednym z największych polskich touroperatorów – obejdzie się bez reklamy – którego przedstawicielka przestrzegała nas przed rozlicznymi zagrożeniami czającymi się za murami hotelu. Nie będziemy wymieniać listy tych wyimaginowanych niebezpieczeństw, ale zrozumieliśmy jej motywację. Im mniej turystów poza hotelem, tym mniej zagrożeń, a w konsekwencji mniej pracy. Leżenie na plaży, może jakaś wycieczka w dużej grupie – wystarczy. Nasi przyjaciele od początku pobytu uwzięli się na nas i włóczyli wszędzie, gdzie się dało. Efektem tych eskapad było poznanie pary Polaków prowadzących niewielki hotel w odległości 500 metrów od naszego. Postanowiliśmy dać zarobić rodakom i w rezultacie zamówiliśmy u nich nurkowanie, wycieczki, dwie urocze kolacje, jedną z rybą z grilla, drugą z owocami morza. Było przesympatycznie. Po którychś z kolei odwiedzinach, do dziś nie wiem dlaczego, zapytaliśmy, czy ich biznes nie jest przypadkiem na sprzedaż. Okazało się, że z różnych powodów, głównie rodzinnych (dzieci na całym świecie), jak najbardziej tak. Ponieważ byliśmy już zakochani w Zanzibarze na zabój, postanowiliśmy po powrocie do Polski zapytać naszego przyjaciela, dysponującego pewna liczbą kolorowych papierków zwanych pieniędzmi (my niestety mieliśmy tylko papierki od cukierków), co sądzi o takiej inwestycji. To poważny człowiek i myśleliśmy, że powie nam, żebyśmy puknęli się w głowę. Ku naszemu zaskoczeniu odpowiedział: Zanzibar? To wariactwo. Ale właściwie dlaczego nie? I wtedy się zaczęło…


Zanzibar po raz pierwszy

Zanzibar po raz pierwszy – w dzisiejszym odcinku relacja mojego męża, Wacława, z jego pierwszych, jakże ciężkich chwil na Zanzibarze.

To było jak uderzenie młotem w splot słoneczny! Dla człowieka, który pali od 40 lat, temperatura i wilgotność powietrza była tak wielkim zaskoczeniem, że pomyślałem – nie dam rady, tu się nie da oddychać. Był to ostatni dzień listopada 2014 roku, więc różnica temperatur między Zanzibarem i Polską wynosiła 30 stopni. Ale spokojnie, dwa, trzy oddechy, jeden papieros – i już było lepiej. Drugim zaskoczeniem było 84 stopnie do pokonania z recepcji na szczyt skarpy, na której stał nasz bungalow. W połowie miałem dość, ale jak zobaczyłem miejscową obsługę wbiegającą na górę z naszymi bagażami, a lekkie nie były, pomyślałem – ja nie dam rady? Dałem. Laura, co prawda bez bagaży, truchtała raźno tuż za nimi. Tak, jak przypuszczałem, była stworzona do tych warunków klimatycznych. Ale rano było już ze mną normalnie, aklimatyzacja była błyskawiczna i mogliśmy zacząć cieszyć się urlopem. Chociaż pewnym zaskoczeniem była informacja, że jeden z członków naszej polskiej grupy- około 30 osobowej – który zamówił pokój na parterze bungalowu z powodu kłopotów z chodzeniem, dostał taki pokój, ale żeby się do niego dostać również musiał pokonać te cholerne schody. Cóż, nie wszystkie rzeczy na Zanzibarze są tak proste, jakby się wydawało. Szczęśliwie dla niego, znalazł się wolny pokój bezwspinaczkowy. I urlop się zaczął już dla wszystkich.

 


Dlaczego Zanzibar?

Uprzedzam – będzie romantycznie! Kiedy postanowiliśmy się pobrać, nasze niewspólne dzieci, Kasia i Kuba, (jesteśmy rodziną patchworkową) wymyśliły, żeby namówić naszych gości weselnych na nietypowy prezent. I mimo lekkiej tęsknoty za mikserem, kompletem sztućców i garnków, pościelą i młynkiem do kawy, z zadowoleniem przyjęliśmy voucher na usługi biura podróży naszego przyjaciela Marka Ciechanowskiego Euro 90 Travel https://www.euro90-travel.pl/. Od dnia naszego ślubu zaczęliśmy otrzymywać od Marka propozycje ciekawych wyjazdów oferowanych przez jego biuro. Pracę wykonał rzetelnie, chociaż kasa już dawno wpłynęła na konto. Trochę wybrzydzaliśmy, ale kiedy zaproponował nam wyjazd na Zanzibar z organizowaną przez siebie grupą, ulegliśmy. Mimo hojności naszych gości weselnych musieliśmy sporo dopłacić, ale co tam – żyje się raz! A wtedy Zanzibar to była prawdziwa ziemia nieznana, nie to co teraz. I możecie nam wierzyć lub nie, wszystko wyglądało trochę inaczej niż teraz. Mniej turystów, mniej samochodów, mniej hoteli. I pomyśleć, że to był koniec listopada 2014 roku. Razem z naszymi przyjaciółmi, Grażynką i Robertem, wyruszyliśmy w nieznane.